kochani, jezeli macie jakieś pytania to zmieniłam user na twitterze. teraz jestem @manicornz. co do prowadzenia bloga. obiecuję, że w końcu się za to zabiorę :)
x
Trust no one.
wtorek, 30 grudnia 2014
piątek, 29 sierpnia 2014
4.
Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie.
Mama umarła w nocy, kiedy ja byłam na imprezie. Próbowałam w jakiś sposób obwiniać się za to, że zamiast spędzić czas z nią poszłam się "bawić". Nie potrafiłam jednak. Miałam podły nastrój. Wszystko było podłe tego dnia. Każdy pogrążał się w płaczu, a ja nawet jednej łzy nie mogłam wymusić.
Okropna burza wtedy się rozpętała. Babcia w panice wyłączyła prąd w domu.
Cały dzień leżałam wtedy w łóżku. Nie tylko dlatego, że miałam kaca. Dotarło wtedy do mnie, że jestem okropna. Powinnam zniknąć. Tak jak mama.
Babcia zamieszkała w pokoju mamy. Ciągle krzyczała na maluchów. Na mnie nie miała nawet okazji. Do dni pogrzebu nie wychodziłam z domu.
Jeśli mam być szczera, to nie poszłam nawet na ten pogrzeb. Nie miałam zamiaru oglądać tych ludzi z "szczerymi" łzami cieknącymi z ich pustych oczu. Gdybym się zabiła w swoim pokoju, nikt by się nie zorientował, dopóki nie zaczęłoby śmierdzieć. Nawet moje rodzeństwo do mnie nie przychodziło.
Całymi dniami leżałam w łóżku i serio myślałam nad śmiercią. Wychodziłam tylko w nocy do kuchni, żeby coś zjeść. W czasie dnia tylko 3-4 razy do łazienki.
Gdyby nie to, że wyłączyłam telefon, Barbie wciąż by się do mnie dobijała. Kilka razy nawet przyszła, ale powiedziałam babci, żeby nikogo nie wpuszczała, zaraz po imprezie.
Izoluję się.
W pewną tak samo beznadziejną noc, ktoś stał na drzewie przed domem i pukał w moje okno. Podniosłam się z łóżka i zobaczyłam... Sima.
Nie wiele myśląc, podeszłam do okna i je otworzyłam. Chłopak wszedł do środka. Spojrzał mi w oczy, ale nic nie powiedział. Wróciłam do swojego łóżka.
-Więc to robisz cały czas?- rzucił blondyn.
-Nic Ci do tego. - parsknęłam.
Przysiadł na brzegu mojego łóżka.
-Dziewczyno, wstań i coś zrób, życie się nie skończyło.
-Ale kogoś innego życie się skończyło.-dodałam- Kto cię tu przysłał?
-Nikt. Martwię się o Ciebie.
Wybuchnęłam cichym śmiechem.
-Te same słowa co wtedy... Myślisz, że teraz też polecę na te bajerę?
-Przestaniesz wreszcie chronić się tą arogancją i bezczelnością?- warknął.
Obróciłam się w jego stronę. To co powiedział, zaskoczyło mnie. Nikt mi tego nigdy nie powiedział w twarz, choć doskonale wiedziałam, że tak jest i że to robię.
-Zabronisz mi? Wolę być taka niż znowu ci ufać.
Skrzywił wargi w grymasie.
-Co ja Ci zrobiłem?
Nie wierzyłam, że o to zapytał. Serio, nie wierzyłam.
-CO? Pytasz się jeszcze? Zostawiłeś mnie wtedy, kiedy Cię najbardziej potrzebowałam! Kiedy...-kiedy Cię najbardziej kochałam...
-Przepraszam...
-Twoje przeprosiny w niczym nie pomogą.
-Byłem zmęczony tym wszystkim, ubzdurałaś sobie coś, udawałaś jakiegoś detektywa i nie miałaś racji!- rzucił.
-...ja - chciałam powiedzieć już to co czuję, co czułam. Ale nie chciało to przejść przez gardło. - Nie potrzebuje nikogo.
-Kłamiesz Valerie, kłamiesz. Ty właśnie potrzebujesz kogoś. Kogoś kto da Ci wsparcie i przed kim przestaniesz być taka arogancka i wredna...Tak jak kiedyś dla mnie.
-Nie masz pojęcia dlaczego taka dla Ciebie byłam, zakalcu.
-To powiedz! Bądź wreszcie ze mną szczera!- oburzył się.
-Byłam szczera. Tylko ty byłeś ślepy...-wyszeptałam.
-Ślepy?
-Ślepy..
Zamilkliśmy.
-Pójdę już- powiedział i wstał.
-Nie...Sim, ja...- zakryłam twarz dłonią- Nie potrafię po prostu.
-Czego?-zapytał i z powrotem się przysiadł.
-Przebywać z Tobą w jednym pomieszczeniu.
Parsknął śmiechem.
-Chodź tu mała. - rozłożył ręce w celu przytulenia, ale ja chwilę się zawahałam, ale nie mogłam bez niego życ i taka była prawda.
Bez mamy chyba również nie mogę żyć...
Przytulił mnie i pocałował we włosy.
-Widzę, że nauczyłeś się kilku nowych sztuczek, jak zbajerować dziewczynę w dołku.- odparłam.
-Według Ciebie wciąż wszystko co powiem lub zrobię to sztuczność?
-Dla mnie nigdy nie będziesz prawdziwy. - oświadczyłam i się położyłam. - Zostaniesz?
Nie odpowiedział, położył się obok i przyciągnął mnie do siebie.
To byłoby chyba na tyle, co?
Mama umarła w nocy, kiedy ja byłam na imprezie. Próbowałam w jakiś sposób obwiniać się za to, że zamiast spędzić czas z nią poszłam się "bawić". Nie potrafiłam jednak. Miałam podły nastrój. Wszystko było podłe tego dnia. Każdy pogrążał się w płaczu, a ja nawet jednej łzy nie mogłam wymusić.
Okropna burza wtedy się rozpętała. Babcia w panice wyłączyła prąd w domu.
Cały dzień leżałam wtedy w łóżku. Nie tylko dlatego, że miałam kaca. Dotarło wtedy do mnie, że jestem okropna. Powinnam zniknąć. Tak jak mama.
Babcia zamieszkała w pokoju mamy. Ciągle krzyczała na maluchów. Na mnie nie miała nawet okazji. Do dni pogrzebu nie wychodziłam z domu.
Jeśli mam być szczera, to nie poszłam nawet na ten pogrzeb. Nie miałam zamiaru oglądać tych ludzi z "szczerymi" łzami cieknącymi z ich pustych oczu. Gdybym się zabiła w swoim pokoju, nikt by się nie zorientował, dopóki nie zaczęłoby śmierdzieć. Nawet moje rodzeństwo do mnie nie przychodziło.
Całymi dniami leżałam w łóżku i serio myślałam nad śmiercią. Wychodziłam tylko w nocy do kuchni, żeby coś zjeść. W czasie dnia tylko 3-4 razy do łazienki.
Gdyby nie to, że wyłączyłam telefon, Barbie wciąż by się do mnie dobijała. Kilka razy nawet przyszła, ale powiedziałam babci, żeby nikogo nie wpuszczała, zaraz po imprezie.
Izoluję się.
W pewną tak samo beznadziejną noc, ktoś stał na drzewie przed domem i pukał w moje okno. Podniosłam się z łóżka i zobaczyłam... Sima.
Nie wiele myśląc, podeszłam do okna i je otworzyłam. Chłopak wszedł do środka. Spojrzał mi w oczy, ale nic nie powiedział. Wróciłam do swojego łóżka.
-Więc to robisz cały czas?- rzucił blondyn.
-Nic Ci do tego. - parsknęłam.
Przysiadł na brzegu mojego łóżka.
-Dziewczyno, wstań i coś zrób, życie się nie skończyło.
-Ale kogoś innego życie się skończyło.-dodałam- Kto cię tu przysłał?
-Nikt. Martwię się o Ciebie.
Wybuchnęłam cichym śmiechem.
-Te same słowa co wtedy... Myślisz, że teraz też polecę na te bajerę?
-Przestaniesz wreszcie chronić się tą arogancją i bezczelnością?- warknął.
Obróciłam się w jego stronę. To co powiedział, zaskoczyło mnie. Nikt mi tego nigdy nie powiedział w twarz, choć doskonale wiedziałam, że tak jest i że to robię.
-Zabronisz mi? Wolę być taka niż znowu ci ufać.
Skrzywił wargi w grymasie.
-Co ja Ci zrobiłem?
Nie wierzyłam, że o to zapytał. Serio, nie wierzyłam.
-CO? Pytasz się jeszcze? Zostawiłeś mnie wtedy, kiedy Cię najbardziej potrzebowałam! Kiedy...-kiedy Cię najbardziej kochałam...
-Przepraszam...
-Twoje przeprosiny w niczym nie pomogą.
-Byłem zmęczony tym wszystkim, ubzdurałaś sobie coś, udawałaś jakiegoś detektywa i nie miałaś racji!- rzucił.
-...ja - chciałam powiedzieć już to co czuję, co czułam. Ale nie chciało to przejść przez gardło. - Nie potrzebuje nikogo.
-Kłamiesz Valerie, kłamiesz. Ty właśnie potrzebujesz kogoś. Kogoś kto da Ci wsparcie i przed kim przestaniesz być taka arogancka i wredna...Tak jak kiedyś dla mnie.
-Nie masz pojęcia dlaczego taka dla Ciebie byłam, zakalcu.
-To powiedz! Bądź wreszcie ze mną szczera!- oburzył się.
-Byłam szczera. Tylko ty byłeś ślepy...-wyszeptałam.
-Ślepy?
-Ślepy..
Zamilkliśmy.
-Pójdę już- powiedział i wstał.
-Nie...Sim, ja...- zakryłam twarz dłonią- Nie potrafię po prostu.
-Czego?-zapytał i z powrotem się przysiadł.
-Przebywać z Tobą w jednym pomieszczeniu.
Parsknął śmiechem.
-Chodź tu mała. - rozłożył ręce w celu przytulenia, ale ja chwilę się zawahałam, ale nie mogłam bez niego życ i taka była prawda.
Bez mamy chyba również nie mogę żyć...
Przytulił mnie i pocałował we włosy.
-Widzę, że nauczyłeś się kilku nowych sztuczek, jak zbajerować dziewczynę w dołku.- odparłam.
-Według Ciebie wciąż wszystko co powiem lub zrobię to sztuczność?
-Dla mnie nigdy nie będziesz prawdziwy. - oświadczyłam i się położyłam. - Zostaniesz?
Nie odpowiedział, położył się obok i przyciągnął mnie do siebie.
To byłoby chyba na tyle, co?
sobota, 16 sierpnia 2014
3.
Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie.
Właściwie...Czym jest śmierć?
Ludzie i zwierzęta umierają od zarania dziejów a do dziś żaden choćby z najwybitniejszych naukowców tego nie odkrył. Śmierć od zawsze była tajemnicą i jak dla mnie pozostanie nią na zawsze.
Ja sama boję się śmierci. Może inaczej, samego momentu umierania, bo co potem? Czuje się pustkę, czy ma się wrażenie, że zasnęło się na wieki?
Ubrałam na siebie jakieś ciuchy i wyszłam z domu. Czas na tę pieprzoną imprezę.
Mama wciąż leżała w szpitalu, ale nikt z lekarzy nie powiedział, że cokolwiek się polepszyło. Z każdą chwilą było z nią coraz gorzej.
Dojście do ich domu zajęło mi dłużej niż zawsze, nie paliłam się do imprezowania. Nie paliłam się by oglądać Sima. Weszłam przez otwartą furtkę i weszłam do środka domu. Miałam gdzieś, kto przyszedł. Interesował mnie tylko Craig, potrzebowałam papierosów, która ma zawsze ze sobą.
Znalazłam go przy schodach, stał i miział się z jakąś plastikową blondyneczką. Odepchnęłam ją, trochę się spięła, ale Craig kazał jej zmykać.
-Zazdrosna jesteś, słoneczko? - zapytał przesłodzonym tonem.
-Potrzebuję fajek.
-To sobie kup. - rzucił i chciał odejść ale złapałam go za ramię.
-Craig...
Spojrzał na mnie kompletnie bez uczuciowo.
-Daj mi kilka fajek.
Westchnął i wyciągnął z kieszeni paczkę Marlboro Gold. Otworzył i wyciągnął trzy papierosy.
-Więcej Ci nie dam. I lepiej módl się, żeby tamta blondynka nadal miała ochotę na zabawę.
Przerzuciłam oczami i poszłam szukać alkoholu. Samotna butelka whiskey stała obok samotnej butelki pepsi. Chwyciłam obydwie. W kuchni wylałam połowę pepsi i wlałam do niej whiskey. Koniec. To moje. Usiadłam gdzieś na fotelu. Widziałam jak Claudia i Janisse skradają się na piętro. Czyżby szykowała się jakaś zabawa?
Pociągnęłam kilka łyków swojego wspaniałego whiskey i słuchałam pustej, elektronicznej muzyki. Nie cierpię muzyki elektronicznej. totalne ścierwo, tak jak techno.
Kto w ogóle słucha techno?
Obok mnie usiadł jakiś typ, nie przyglądałam mu się ni nic, wpatrywałam się w tłum tańczących i już grubo wstawionych ludzi, a przy mnie po prostu ktoś usiadł.
-Idziesz zapalić?- usłyszałam obok ten cholerny głos.
No tak, trzymałam w ręku te trzy pieprzone szlugi.
-Tak.- rzuciłam krótko.
Przeszliśmy przez salon na taras. Wsadziłam pomiędzy wargi papierosa. Sim wyciągnął z kieszeni swoje papierosy i zapalniczkę, która mi podał.
Odpaliłam i zaciągnęłam się.
Kiedy miałam 14 lat ja i Sim wypaliliśmy masę papierosów. Ja sama zaczęłam palić dopiero po tym, jak mnie zostawił samą. On palił do dzisiaj.
-Słyszałem o Twojej mamie. - powiedział.
Obydwoje opieraliśmy się o barierkę.
-Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. - rzuciłam ironicznie.
-Valerie... Nie chcę już tak dłużej.
-Czego nie chcesz?- burknęłam.
-Czemu mnie unikasz?-zapytał i dmuchnął dymem przed siebie.
Wybuchnęłam śmiechem, którego nie mogłam stłumić.
-Ja?- wykrztusiłam przez śmiech.-Jasne, to ja, masz rację.
Zaciągnęłam się jeszcze raz papierosem i zgasiłam go o barierkę. Pokazując, że nie mam do niego za grosz szacunku, wyrzuciłam peta pod jego nogi, uśmiechając się przy tym fałszywie.
I pomyśleć, że kiedyś nie mogliśmy bez siebie godziny przeżyć.
Wróciłam na ten sam fotel i zaczęłam pić moje whiskey duszkiem. Rozgrzało mnie niesamowicie.
Poszłam na środek pokoju i zaczęłam tańczyć. Świetna jestem w tańcu, kiedy miałam 5 lat zaczęłam chodzić na balet. Skończyło się to siedem lat później. Często żałowałam, ze do dziś nie chodzę na balet.
Mogłam siebie nazwać bez wyrzutów królowa parkietu. Ludzie stali wokół mnie i klaskali do rytmu durnej piosenki. Podszedł do mnie Craig i zaczął bujać się razem ze mną. On też świetnie się rusza.
-Chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce...-szepnął mi w prawe ucho.
-Blondyneczka czeka przy schodach.- odpowiedziałam z ironią i odepchnęłam go od siebie.
Właściwie to była ostatnia rzecz, jaką dałam radę zapamiętać. Faza alkoholowa weszła tak nagle.
Zbyt nagle.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
tak wiem wiem, dawno nie dodałam nic a nic, rozdział miał być dłuższy ale zmienil sie plan.
kolejny dodam szybciej, nie wiem nawet czy nie w przeciagu dwoch dni. okaze sie wkrotce :)
Właściwie...Czym jest śmierć?
Ludzie i zwierzęta umierają od zarania dziejów a do dziś żaden choćby z najwybitniejszych naukowców tego nie odkrył. Śmierć od zawsze była tajemnicą i jak dla mnie pozostanie nią na zawsze.
Ja sama boję się śmierci. Może inaczej, samego momentu umierania, bo co potem? Czuje się pustkę, czy ma się wrażenie, że zasnęło się na wieki?
Ubrałam na siebie jakieś ciuchy i wyszłam z domu. Czas na tę pieprzoną imprezę.
Mama wciąż leżała w szpitalu, ale nikt z lekarzy nie powiedział, że cokolwiek się polepszyło. Z każdą chwilą było z nią coraz gorzej.
Dojście do ich domu zajęło mi dłużej niż zawsze, nie paliłam się do imprezowania. Nie paliłam się by oglądać Sima. Weszłam przez otwartą furtkę i weszłam do środka domu. Miałam gdzieś, kto przyszedł. Interesował mnie tylko Craig, potrzebowałam papierosów, która ma zawsze ze sobą.
Znalazłam go przy schodach, stał i miział się z jakąś plastikową blondyneczką. Odepchnęłam ją, trochę się spięła, ale Craig kazał jej zmykać.
-Zazdrosna jesteś, słoneczko? - zapytał przesłodzonym tonem.
-Potrzebuję fajek.
-To sobie kup. - rzucił i chciał odejść ale złapałam go za ramię.
-Craig...
Spojrzał na mnie kompletnie bez uczuciowo.
-Daj mi kilka fajek.
Westchnął i wyciągnął z kieszeni paczkę Marlboro Gold. Otworzył i wyciągnął trzy papierosy.
-Więcej Ci nie dam. I lepiej módl się, żeby tamta blondynka nadal miała ochotę na zabawę.
Przerzuciłam oczami i poszłam szukać alkoholu. Samotna butelka whiskey stała obok samotnej butelki pepsi. Chwyciłam obydwie. W kuchni wylałam połowę pepsi i wlałam do niej whiskey. Koniec. To moje. Usiadłam gdzieś na fotelu. Widziałam jak Claudia i Janisse skradają się na piętro. Czyżby szykowała się jakaś zabawa?
Pociągnęłam kilka łyków swojego wspaniałego whiskey i słuchałam pustej, elektronicznej muzyki. Nie cierpię muzyki elektronicznej. totalne ścierwo, tak jak techno.
Kto w ogóle słucha techno?
Obok mnie usiadł jakiś typ, nie przyglądałam mu się ni nic, wpatrywałam się w tłum tańczących i już grubo wstawionych ludzi, a przy mnie po prostu ktoś usiadł.
-Idziesz zapalić?- usłyszałam obok ten cholerny głos.
No tak, trzymałam w ręku te trzy pieprzone szlugi.
-Tak.- rzuciłam krótko.
Przeszliśmy przez salon na taras. Wsadziłam pomiędzy wargi papierosa. Sim wyciągnął z kieszeni swoje papierosy i zapalniczkę, która mi podał.
Odpaliłam i zaciągnęłam się.
Kiedy miałam 14 lat ja i Sim wypaliliśmy masę papierosów. Ja sama zaczęłam palić dopiero po tym, jak mnie zostawił samą. On palił do dzisiaj.
-Słyszałem o Twojej mamie. - powiedział.
Obydwoje opieraliśmy się o barierkę.
-Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. - rzuciłam ironicznie.
-Valerie... Nie chcę już tak dłużej.
-Czego nie chcesz?- burknęłam.
-Czemu mnie unikasz?-zapytał i dmuchnął dymem przed siebie.
Wybuchnęłam śmiechem, którego nie mogłam stłumić.
-Ja?- wykrztusiłam przez śmiech.-Jasne, to ja, masz rację.
Zaciągnęłam się jeszcze raz papierosem i zgasiłam go o barierkę. Pokazując, że nie mam do niego za grosz szacunku, wyrzuciłam peta pod jego nogi, uśmiechając się przy tym fałszywie.
I pomyśleć, że kiedyś nie mogliśmy bez siebie godziny przeżyć.
Wróciłam na ten sam fotel i zaczęłam pić moje whiskey duszkiem. Rozgrzało mnie niesamowicie.
Poszłam na środek pokoju i zaczęłam tańczyć. Świetna jestem w tańcu, kiedy miałam 5 lat zaczęłam chodzić na balet. Skończyło się to siedem lat później. Często żałowałam, ze do dziś nie chodzę na balet.
Mogłam siebie nazwać bez wyrzutów królowa parkietu. Ludzie stali wokół mnie i klaskali do rytmu durnej piosenki. Podszedł do mnie Craig i zaczął bujać się razem ze mną. On też świetnie się rusza.
-Chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce...-szepnął mi w prawe ucho.
-Blondyneczka czeka przy schodach.- odpowiedziałam z ironią i odepchnęłam go od siebie.
Właściwie to była ostatnia rzecz, jaką dałam radę zapamiętać. Faza alkoholowa weszła tak nagle.
Zbyt nagle.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
tak wiem wiem, dawno nie dodałam nic a nic, rozdział miał być dłuższy ale zmienil sie plan.
kolejny dodam szybciej, nie wiem nawet czy nie w przeciagu dwoch dni. okaze sie wkrotce :)
miłego dnia xx
twitter: @just__ride
JEŻELI CHCESZ ZOSTAĆ INFORMOWANY, NAPISZ W KOMENTARZU
poniedziałek, 4 sierpnia 2014
2.
Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie.
Z mojego otoczenia bardzo wiele osób już umarło. Avan, dziadek od strony mamy, rodzice Avana, moja kuzynka Julie, wujek Paul, mój nienarodzony brat Ed, koleżanka ze szkolnej ławki - Emily i sąsiadka z naprzeciwka, która zawsze częstowała mnie swoimi świeżo upieczonymi ciastkami.
Nie wiem czy mój ojciec żyje na pewno. Zginął w rzekomym wypadku autobusowym, ale jego ciała nie znaleziono. Szczerze wątpię w to aby żył. Gdzie do cholery byłoby jego ciało?
Nie wiem czy dałabym radę przetrwać przez kolejną śmierć. W szczególności, że moja rodzicielka leżała tam.
Wokół niej siedziało moje rodzeństwo i babcia. Kiedy mama mnie zobaczyła, tylko delikatnie się uśmiechnęła przez zaparowaną maskę respiratora. Łzy stanęły mi w oczach. Podeszłam do Arianny, wzięłam ją na kolana i usiadłyśmy razem na krzesło, które wcześniej zajmowała.
Wszyscy milczeli, a przecież tyle jest do powiedzenia. Do pokoju weszła pani doktor, wyglądała na młodą i zadbaną kobietę.
-Ma pani szczęście. - powiedziała. Szczęście?! Jak można mieć szczęście umierając? - To był tylko fałszywy alarm.
Babcia odetchnęła z ulgą, wszyscy odetchnęli, niestety zbyt szybko.
-Ale to jedyna dobra wiadomość.-zamarłam.- Ma pani przeżuty do płuc.
Mama uśmiechnęła się delikatnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-Długo tak chyba nie pożyję, co? - zapytała zdejmując z ust maskę respiratora.
-Proszę tego nie zdejmować.-odparła lekarka, mama z powrotem założyła maskę. -Jeśli mam być szczera... Na pani miejscu zaczęłabym chemioterapię.
-Nie, chcę zostać w domu z dziećmi.
-Prosiłam, żeby pani nie zdejmowała maski.
Mama zamilkła i przez sporą chwilę wpatrywała się w sufit.
-Proszę, porozmawiajmy same.- rzuciła.
Wyszliśmy z sali i zostawiłyśmy dwie kobiety same.
Wszyscy byli przygnębieni.
-Jak ona mogła...-cicho powiedział Quig.
-Quigley, to nie jest...-zaczęłam.
-Nie jest jej wina?! Mogła zacząć się leczyć, kiedy zachorowała! Miała na to 4 lata, a dopiero teraz nam to mówi?!
Ukrywała przed nami chorobę? CZTERY LATA?!Wypuściłam głośno powietrze.
To co się dzieje, nie jest normalne.
Quigley miał rację.
Gdyby podjęła leczenie już wtedy, może byłaby szansa na jej uratowanie, a teraz? Są przeżuty, zaczyna słabnąć i nadal chce sieddzieć z dziećmi w domu? Już widzę jak dzieci na to pozwalają.
Rozmawiały nie wiele ponad 20 minut. Lekarka wyszła i stanęła przed nami.
-Udało mi się namówić waszą mamę, żeby została w szpitalu. - powiedziała jakby z dumą w głosie.
-Zacznie chemioterapię? - zapytała babcia, no tak. Moja mama jest jej córką i najprawdopodobniej umrze szybciej niż ona sama.
-Nie zgodziła się...Ale przez najbliższe kilka dni będzie tutaj. Jej...Jej i tak nie wiele zostało.- powiedziała ciszej.
Czas przygotowywać się na jej śmierć.
Na żadne cudy, raczej nie warto oczekiwać.
Wróciliśmy do domu. Babcia zrobiła coś na obiad, ale ja nie zeszłam na dół, żeby zjeść. Przygnębienie tak mnie ogarnęło, że nie byłam w stanie nawet odebrać telefonu. Cały czas ktoś do mnie dzwonił, ale teraz miałam wszystko kompletnie w dupie. Liczy się tylko to, żeby wykorzystać czas z mamą. Podeszłam do biurka i włączyłam komputer. Nie miałam zamiaru krążyć bez celu po internecie. Miałam zamiar tylko włączyć muzykę i zatracić się w niej w tej chwili.
Położyłam się na łóżko i wpatrywałam się w sufit. To nie może się tak skończyć.
Dlaczego ona umrze szybciej niż ja?
Właściwie...Ja już dawno umarłam. Psychicznie, bo fizycznie wciąż żyję. Nie ma we mnie nic. Nawet nie wiem czy moje uczucia są prawdziwe czy są tylko złudzeniem. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w muzykę.
Zaczęłam zasypiać kiedy nagle poczułam, że ktoś mną potrząsa. Podniosłam głowę do góry jak oparzona.
-Nie chciałam Cię budzić...-wyszeptała Christine.
-Nie obudziłaś. - powiedziałam widząc jej smutną minę. - Coś się stało?
Usiadła obok mnie i przez długą chwilę wpatrywała się w swoje urocze skarpetki w kotki.
-Nie zostawisz nas kiedy mamusia odejdzie?- spojrzała na mnie tymi swoimi cholernie pięknymi brązowymi oczkami i wyczekiwała odpowiedzi.
-Ja.. skąd Ci to w ogóle przyszło do głowy?
-Babcia powiedziała, że jesteś dorosła i nas opuścisz. - rzuciła z goryczą.
No tak, babcia najchętniej by się mnie pozbyła. Może to jeszcze przeze mnie mama umiera?
-Babcia niech mówi sobie co chce. Ja nigdy was nie opuszczę. - upewniłam ją.
Nagle mocno się do mnie przytuliła.
-Kocham Cię, Valerie. - wyszeptała mi do ucha i cmoknęła mnie w policzek.
-Oh...ja...Ciebie też.
Wyszła z mojego pokoju, a ja zostałam sama z rytmem piosenki 'dark paradise'.
Obudziłam się w środku nocy. Właściwie o 2:33. Czułam się całkowicie wypoczęta, więc wstałam z łóżka i ubrałam się w bluzę, szorty i buty. Zamierzałam wyjść. Nie miałam konkretnego planu. Po prostu otworzyłam okno i weszłam na drzewo, które rosło pod moim oknem. Nieraz wychodziłam na to drzewo, więc byłam pewna, że mnie utrzyma. Gdy znalazłam się na dole, wyszłam jak cywilizowany człowiek przez furtkę. Było chłodniej niż myślałam i ciemniej niż widziałam. W tej części Londynu nie wiele ludzi kręci się o tej godzinie po ulicach. Może to i lepiej?
Z mojego otoczenia bardzo wiele osób już umarło. Avan, dziadek od strony mamy, rodzice Avana, moja kuzynka Julie, wujek Paul, mój nienarodzony brat Ed, koleżanka ze szkolnej ławki - Emily i sąsiadka z naprzeciwka, która zawsze częstowała mnie swoimi świeżo upieczonymi ciastkami.
Nie wiem czy mój ojciec żyje na pewno. Zginął w rzekomym wypadku autobusowym, ale jego ciała nie znaleziono. Szczerze wątpię w to aby żył. Gdzie do cholery byłoby jego ciało?
Nie wiem czy dałabym radę przetrwać przez kolejną śmierć. W szczególności, że moja rodzicielka leżała tam.
Wokół niej siedziało moje rodzeństwo i babcia. Kiedy mama mnie zobaczyła, tylko delikatnie się uśmiechnęła przez zaparowaną maskę respiratora. Łzy stanęły mi w oczach. Podeszłam do Arianny, wzięłam ją na kolana i usiadłyśmy razem na krzesło, które wcześniej zajmowała.
Wszyscy milczeli, a przecież tyle jest do powiedzenia. Do pokoju weszła pani doktor, wyglądała na młodą i zadbaną kobietę.
-Ma pani szczęście. - powiedziała. Szczęście?! Jak można mieć szczęście umierając? - To był tylko fałszywy alarm.
Babcia odetchnęła z ulgą, wszyscy odetchnęli, niestety zbyt szybko.
-Ale to jedyna dobra wiadomość.-zamarłam.- Ma pani przeżuty do płuc.
Mama uśmiechnęła się delikatnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-Długo tak chyba nie pożyję, co? - zapytała zdejmując z ust maskę respiratora.
-Proszę tego nie zdejmować.-odparła lekarka, mama z powrotem założyła maskę. -Jeśli mam być szczera... Na pani miejscu zaczęłabym chemioterapię.
-Nie, chcę zostać w domu z dziećmi.
-Prosiłam, żeby pani nie zdejmowała maski.
Mama zamilkła i przez sporą chwilę wpatrywała się w sufit.
-Proszę, porozmawiajmy same.- rzuciła.
Wyszliśmy z sali i zostawiłyśmy dwie kobiety same.
Wszyscy byli przygnębieni.
-Jak ona mogła...-cicho powiedział Quig.
-Quigley, to nie jest...-zaczęłam.
-Nie jest jej wina?! Mogła zacząć się leczyć, kiedy zachorowała! Miała na to 4 lata, a dopiero teraz nam to mówi?!
Ukrywała przed nami chorobę? CZTERY LATA?!Wypuściłam głośno powietrze.
To co się dzieje, nie jest normalne.
Quigley miał rację.
Gdyby podjęła leczenie już wtedy, może byłaby szansa na jej uratowanie, a teraz? Są przeżuty, zaczyna słabnąć i nadal chce sieddzieć z dziećmi w domu? Już widzę jak dzieci na to pozwalają.
Rozmawiały nie wiele ponad 20 minut. Lekarka wyszła i stanęła przed nami.
-Udało mi się namówić waszą mamę, żeby została w szpitalu. - powiedziała jakby z dumą w głosie.
-Zacznie chemioterapię? - zapytała babcia, no tak. Moja mama jest jej córką i najprawdopodobniej umrze szybciej niż ona sama.
-Nie zgodziła się...Ale przez najbliższe kilka dni będzie tutaj. Jej...Jej i tak nie wiele zostało.- powiedziała ciszej.
Czas przygotowywać się na jej śmierć.
Na żadne cudy, raczej nie warto oczekiwać.
Wróciliśmy do domu. Babcia zrobiła coś na obiad, ale ja nie zeszłam na dół, żeby zjeść. Przygnębienie tak mnie ogarnęło, że nie byłam w stanie nawet odebrać telefonu. Cały czas ktoś do mnie dzwonił, ale teraz miałam wszystko kompletnie w dupie. Liczy się tylko to, żeby wykorzystać czas z mamą. Podeszłam do biurka i włączyłam komputer. Nie miałam zamiaru krążyć bez celu po internecie. Miałam zamiar tylko włączyć muzykę i zatracić się w niej w tej chwili.
Położyłam się na łóżko i wpatrywałam się w sufit. To nie może się tak skończyć.
Dlaczego ona umrze szybciej niż ja?
Właściwie...Ja już dawno umarłam. Psychicznie, bo fizycznie wciąż żyję. Nie ma we mnie nic. Nawet nie wiem czy moje uczucia są prawdziwe czy są tylko złudzeniem. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w muzykę.
Zaczęłam zasypiać kiedy nagle poczułam, że ktoś mną potrząsa. Podniosłam głowę do góry jak oparzona.
-Nie chciałam Cię budzić...-wyszeptała Christine.
-Nie obudziłaś. - powiedziałam widząc jej smutną minę. - Coś się stało?
Usiadła obok mnie i przez długą chwilę wpatrywała się w swoje urocze skarpetki w kotki.
-Nie zostawisz nas kiedy mamusia odejdzie?- spojrzała na mnie tymi swoimi cholernie pięknymi brązowymi oczkami i wyczekiwała odpowiedzi.
-Ja.. skąd Ci to w ogóle przyszło do głowy?
-Babcia powiedziała, że jesteś dorosła i nas opuścisz. - rzuciła z goryczą.
No tak, babcia najchętniej by się mnie pozbyła. Może to jeszcze przeze mnie mama umiera?
-Babcia niech mówi sobie co chce. Ja nigdy was nie opuszczę. - upewniłam ją.
Nagle mocno się do mnie przytuliła.
-Kocham Cię, Valerie. - wyszeptała mi do ucha i cmoknęła mnie w policzek.
-Oh...ja...Ciebie też.
Wyszła z mojego pokoju, a ja zostałam sama z rytmem piosenki 'dark paradise'.
* * *
Obudziłam się w środku nocy. Właściwie o 2:33. Czułam się całkowicie wypoczęta, więc wstałam z łóżka i ubrałam się w bluzę, szorty i buty. Zamierzałam wyjść. Nie miałam konkretnego planu. Po prostu otworzyłam okno i weszłam na drzewo, które rosło pod moim oknem. Nieraz wychodziłam na to drzewo, więc byłam pewna, że mnie utrzyma. Gdy znalazłam się na dole, wyszłam jak cywilizowany człowiek przez furtkę. Było chłodniej niż myślałam i ciemniej niż widziałam. W tej części Londynu nie wiele ludzi kręci się o tej godzinie po ulicach. Może to i lepiej?
Jak zwykle zapomniałam ze sobą telefonu i kluczy. Właściwie to żadna nowość.
Przeszłam dom Barbie, McDonald'sa i szłam już prosto w stronę Hyde Parku. Nie wiem po co. Musiałam się przejść i odświeżyć umysł. W oddali przed sobą widziałam jakiegoś bruneta stojącego i patrzącego prosto na mnie. Wystraszyłam się trochę, ale gdy przyjrzałam się tej osobie wiedziałam już na pewno, że to on. Podeszłam i stanęłam na przeciwko niego.
-Co tu robisz? - zapytał ostro.
-To już nawet się nie przywitasz?
Uniosłam brwi do góry i pozwoliłam by chłopak dokładnie mi się przyjrzał.
-Stęskniłem się.- rzucił krótko.
Ścisnęłam wargi i lekko się oburzyłam.
-Mnie tez Cię miło widzieć, Craig. - wysyczałam.
-Zmykaj stąd mała, mam zaraz klienta.
-Nigdzie się nie wybieram. - odparowałam i położyłam swoją dłoń na biodrze.
Zdenerwowałam go tymi słowami.
-Idź. - popchnął lekko moje ramię.- Mam klienta.
-Najpierw robisz takie rzeczy a potem mnie odtrącasz? - zapytałam retorycznie.
Przymnknął oczy i zacisnął szczękę.
-Valerie, wszyscy wiemy, że i tak nam na sobie nie zależy.
Ponownie uniosłam brwi do góry i lekko się zaśmiałam.
-To oficjalna wersja.
-Jesteś tak kurewsko uparta...- westchnął, ale przejechał dłonią po moim policzku.- Dobra, czekaj, idzie mój klient.
Podszedł do nas jakiś ćpun. Musiał znać dobrze Craiga i jego towar, bo wziął od razu na zapas.
Pomimo tego, że Craig handluje, nigdy w życiu nie brał narkotyków. Nigdy. Jedynym jego uzależnieniem są papierosy.
Ćpun wręczył mu plik banknotów i odszedł w swoją stronę, a my ruszyliśmy w swoją.
-Słyszałem o twojej mamie.- zaczął - Strasznie mi...
-Daruj sobie. - przerwałam mu. - Możemy iść do Ciebie?
-Nie za często bywasz u mnie?- zapytał i szturchnął mnie.
-Nie będę się z Tobą pieprzyć.
-Wcale na to nie liczę.- parsknął śmiechem.
-Wtedy też nie chciałam. -warknęłam.
Zaśmiał się tylko. Nie polecam seksu po alkoholu. Właściwie nie polecam niczego po alkoholu.
Nie jestem jakąś dziwką. Po prostu gdy chodziłam do domu Craiga, zazwyczaj piliśmy i kończyło się to....no tak. Rozmawialiśmy kiedyś o związku, ale nie chcę wdepnąć w takie gówno. Nie z Craigiem. Boję się jego pracy, raz gdy został okradziony jego szef strasznie go pobił i...jego siostrę, która akurat u niego była. Brunet sam powiedział, że i tak za często u niego jestem i mi może również coś się stać. Nie kocham go. Może i lubię nasze "zabawy", ale nie. Nie. Nie. Nie. Dość.
-Gdzie idziemy?-zapytałam gdy skręcił w inną stronę niż w tę, w którą jest jego dom.
-Na pewno nie do mnie. Odprowadzę Cię.
-Nie, nie idę do domu. - zatrzymałam się i usiadłam na pobliskiej ławce. Chłopak westchnął i zajął miejsce obok mnie. Zaczęłam obgryzać wargę.
-Czemu się denerwujesz?- dotknął mojej ręki i ją ścisnął.
-Znowu mnie bajerujesz? Czasem chyba gubisz się w tym co mówisz.
-Rozmawialiśmy o tym już.
-Tak, ale nie lubię czegoś takiego.- wstałam - Idę do domu.
Zostawiłam go w tyle. Wróciłam do pokoju takim samym sposobem jak go opuściłam.
Poszłam do łazienki i wzięłam długi prysznic.
Zmęczenie dopadło mnie po raz kolejny i pogrążyłam się we śnie.
* * *
Obudziłam się około 9 rano. Przez okno zauważyłam, że dzisiaj chmury pochłonęły całe niebo, a wiatr i deszcz im w tym pomogły. Ubrałam to samo co w nocy i omijając kuchnie od razu wyszłam z domu. Po drodze do szpitala, weszłam do McDonalds'a i kupiłam sobie coś na śniadanie.
Mimo, że zjadłam wszystko wciąż czułam głód. Co to dla mnie rogalik i kawa?
Weszłam na salę mamy. Spała i wyglądała na kompletnie wykończoną. Przysunęłam krzesło obok łóżka i usiadłam. Złapałam zimną rękę matki i patrzyłam na jej twarz. To chyba tyle co mogłam teraz dla niej zrobić w tej chwili. Widziałam, że babcia spała w salonie. Pewnie zasnęła przy oglądaniu tego durnego programu o modelkach.
Czas mijał jak nienormalny. Kto by pomyślał, że siedzę tu już prawie dwie godziny? W moim brzuchu formowała się jakaś wojna, więc stwierdziłam, że muszę wrócić i pożądnie się najeść. Co jak co, ale gdy jestem głodna, jestem bardziej humorzasta niż podczas miesiączki.
Gdy stanęłam w progu, reszta rodziny właśnie wybierała się do szpitala. Nie tłumacząc się nikomu poszłam do kuchni. Niestety, dla mnie w lodówce wciąż leżała reszta pieprzonego twarożku i jogurt. Zatrzasnęłam drzwi maszyny i zła usiadłam na kanapie w salonie.
Ktoś zaczął się dobijać na telefon domowy. Podniosłam się leniwie i odebrałam.
-Halo?- jęknęłam.
-Ja Cię po prostu zabiję.- usłyszałam wściekły głos Barbie. - DO CZEGO SŁUŻY TELEFON?!- wrzasnęła.
-Daj mi spokój...
-Zaczynałam się martwić, że coś Ci się stało.- rzuciła.
-To Craig wie, a Ty nie wiesz?
Milczała.
-Wiem...Głupio mi, przepraszam.- odparła.
-To może przypomnij sobie, że miałyśmy wyjść, ale olałaś mnie dla Steve'a. - wysyczałam i się rozłączyłam.
Mój kurewski nastrój za bardzo się udzielał. Wzięłam wszystkie drobne jakie znalazłam w kuchni czyli łącznie jakieś 25 funtów i poszłam do McDonalds'a się najeść. W końcu mam może 5 minut do tego fast fooda?
Siedziałam i się objadałam, gdy nagle zobaczyłam Barbie ze Stevem. Wytrzeszczyłam oczy i chwyciłam w obie ręce tackę, na której zostały jeszcze frytki, shake i sałatka. Na całe szczęście nie zauważyli mnie od razu. Zauważyli mnie dopiero gdy szli ze swoją tacką. Różowowłosa spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła. Dosiedli się do mojego stolika.
-Nie mogłaś powiedzieć, że mam zadzwonić później bo jesteś głodna? - powiedziała.
-Mogłam, ale nie chciałam wam przeszkadzać. - rzuciłam ze sztucznym uśmiechem.
-Przestań, to, że jesteśmy razem nie oznacza, że chcemy się izolować. - stwierdził Steve.
-Będziesz na imprezie?
-Moja mama umiera, a ja mam chodzić na imprezy? - zapytałam, że zrobiło jej się głupio.
-Przepraszam... - wyszeptała.
-Przyjdę i tak. Ale nie obiecuję.
Dojadłam w milczeniu sałatkę i frytki i wyszłam z shakiem w ręku.
Chyba byłam za ostra.
Czy ja się izoluję?
Właściwie to mam to wszystko gdzieś.
I tak niczym nie przedłużę życia mojej mamie. Zostanę sama z młodszym rodzeństwem i babcią na karku.
Co niby miałabym teraz zrobić?
Użalać się nad sobą? No, już lecę.
"Trzeba wytrzymać wszystko, bo jeśli zobaczą twoją słabość, to Cię zniszczą i nie będą patrzeć jakie problemy i przeżycia masz na głowie. Właściwie, Ty robisz to cały czas. Ukrywasz się pod jakąś maską." Kiedyś powiedział tak do mnie Sim. I miał rację.
Nigdy nie zastanawiałam się co będzie, jeśli umrze moja mama.
I raczej nikomu nie życzę, by się nad tym zastanawiał...
~~~~~~~~~~
drugi rozdział mamy już za sobą :)
mam nadzieję, że się spodoba, mimo tego że jest stosunkowo krótki.
następny rozdział będzie o wiele dłuższy, w kazdym razie tak planuje.
miłego dnia xx
twitter: @just__ride
JEŻELI CHCESZ ZOSTAĆ INFORMOWANY, NAPISZ W KOMENTARZU
wtorek, 29 lipca 2014
1.
Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie.
Najbardziej na świecie nie cierpię się budzić.
Obok mnie mogłaby się rozgrywać kolejna wojna a ja po prostu poszłabym spać. Podczas snu czuje się wolna, spokojna i... bezpieczna. Bezpieczna w swoim własnym świecie snów i marzeń.
Podniosłam głowę do góry i jęknęłam. Muszę dziś pomoc mamie żeby w czwartek puściła mnie na imprezę do Barbie. Ona uwielbia robić imprezy kiedy jej rodzice wyjeżdżają w delegacje. Wraz z młodszą siostra i starszym bratem robią najlepsze imprezy. To pewnie dlatego wszyscy tak bardzo ich lubią.
Tak szczerze mówiąc ufam tylko Barbie. Nasza paczka znajomych wie tylko tyle, że jestem nienormalna, głupia i nadzwyczaj zabawna. Oni są tacy sami. Właściwie nie często rozmawiamy o swoich problemach. Wolimy się bawić, szaleć itd. Oczywiście kiedy któreś z nas potrzebuje pomocy, ZAWSZE możemy na siebie liczyć.Ale nikt nie wie co się dzieje w mojej głowie. Właściwie nikt nie może komuś przeniknąć do umysłu. No, chyba, ze jesteś Edwardem Cullenem ze Zmierzchu i czytasz wszystkim w myślach. Nikt nawet nie wie co zaszło miedzy mną a Simem...
Sturlałam się z lóżka i przeczesałam włosy palcami. To dziwne. Od jakiegoś dwunastego roku życia farbuje się na fiolet, od jakiegoś dwunastego roku życia wszyscy z rodziny maja ze mną problem i od jakiegoś dwunastego roku życia mój tata nie żyje. Moja mama nie była związana wtedy z nim. On ja zostawił kiedy tylko zaszła w ciąże. Spotkałam się z nim tylko dwa razy, nawet nie wiem czy go kochałam. Gdyby nie ja świat byłby piękniejszy. Szybko ubrałam się w jakieś ubrania. i zbiegłam po schodach do salonu. Mama krzątała się w kuchni robiąc naszej piątce śniadanie i jak zwykle po jej policzkach spływało kilka łez. Tęskniła za Avanem. Avan był jej zdecydowanie największą miłością jej życia. Dowodem tego może być czwórka dzieci. Niestety, jej ukochany skrywał tajemnice. Po pierwsze jej nie kochał a po drugie jego orientacja seksualna wskazywała na to ze był gejem. Skoczył z mostu. Co najdziwniejsze naprawdę go lubiłam. Mleko do płatków prawie kipiało, wiec podeszłam do kuchenki gazowej i wyłączyłam ogień. Zalałam płatki dla Connora, Arianny i dla siebie, gdyż Quigley nie lubi płatków a Christine ma zwyczajnie uczulenie na mleko. Dla nich mama zawsze kroi jabłka z truskawkami i bananem.
Nie wiem czemu tak jest, ale Arianna, Christine, Connor i Quigley przy mnie są aniołami. No tak. Inny ojciec.
-Mamo, kupiłaś wczoraj ser dla mnie?
Kobieta odłożyła nóż i odwrócił się w stronę lodówki. Delikatnie się uśmiechnęła.
-Ee.. musisz wybaczyć mi ale nie. Jest jeszcze twaróg z bazylia. - odpowiedziała. - Trzeba byłoby zacząć jeść mięso.
-Oj daj spokój mamo.- przerzuciłam oczami.- Pójdę obudzić małych.
Największym przywilejem najstarszej z rodzeństwa jest to, ze mam swój własny pokój. Chłopcy mają razem, tak samo dziewczynki. Najpierw poszłam obudzić Connora i Quiga, a następnie wykorzystałam ich i kazałam obudzić dziewczynki.
Lubie nasze wspólne śniadania. Z innymi posiłkami jest już gorzej bo obiad prawie zawsze jem inny niż oni i muszę robić obiad sobie sama, a o kolacji już nie wspomnę, bo często zdarza się tak, ze gdy wracam wszyscy śpią. Oprócz płatków zjadłam cztery sznytki chleba z twarożkiem. Oj, jem bardzo dużo.
-Wiecie, ze dzis śniło mi się jak Finn i Jake bawili się ze mna. - powiedział Connor. Wszyscy w naszym domu kochają kreskowkę z cartoon network "adventure time".
-A mi śniło się, ze Buddy nadal żyje...-rzuciła Christine.-Tesknię za Buddy'm.
Buddy to był jej pies rasy york shire. Jakiś dureń go przejechał.
- A wiecie co mi się śniło?-zapytała mama.
-Opowiedz, mamusiu.- zachęciła ja Arianna, która właśnie skończyła przeżuwać kanapkę z szynka i keczupem.
-Wiec dobrze. Śniło mi się że...
Nie lubię słuchać snów innych osób. Nie lubię nawet opowiadać swoich snów. Wedlug mnie sny to coś osobistego, co nie powinno wychodzić poza umysł. Podobno jeżeli śni się nam jakaś osoba, to tęsknimy za nią lub zbyt intensywnie o niej myślimy.
I muszę się z tym zgodzić.
Po śniadaniu pomogłąm mamie powkładać naczynia do zmywarki.
-Wiem, ze się podlizujesz, bo chcesz gdzieś wyjść.- westchnęła. - Robisz wszystko tak, by wyszło na twoja korzyść.
-Nie prawda...
-Rodzice Barbie jada znowu w delegacje?
-...tak.
-Jesteś pełnoletnia. Rób co chcesz. Znowu to "rób co chcesz". To najgorsze słowa jakie mogą być.
-Liczę się z twoim zdaniem mamo, dlatego pytam. - stwierdziłam pod nosem.
-Ty liczysz się z moim zdaniem? -zakpiła - Przecież ty masz mnie głęboko w dupie. Nie dam Ci pieniędzy na tą imprezę.
- Nie proszę o pieniądze! - oburzyłam się.
-Jesteś dorosła, powinnaś mieć już pracę i własne mieszkanie.
-Poprawka, jestem MŁODA i chcę się wyszaleć zanim stanę się nudna za biurkiem. - rzuciłam.
-Życie niestety jest bezwzględne i zdziwisz się, jak zabraknie mnie i będziesz musiała zająć się rodzeństwem!- wyglądało jakby ostatnie słowa wypowiedziała przez przypadek.
Spojrzałam na nią badawczo, ale kobieta unikała mojego wzroku.
-Mamo...? Co tamto miało znaczyć?
Zacisnęła usta i podniosła głowę do góry.
-Chciałam ci powiedzieć, ale nie w taki sposób...-zaczęła bardzo cicho.
-Co powiedzieć?
-Umieram.
-Ja też mamo, całe życie...ale co ty w ogóle gadasz?
-Valerie, ja mam raka nerek.
-A, no to będę dawcą i dam Ci swoją nerkę, proste, nie? - zapytałam dość spokojnie, choć to co powiedziała wcale takie spokojne nie było.
-Nie możesz. Nikt nie może. To...- po jej policzkach znowu popłynęło kilka pojedynczych łez. -...to jest tak zaawansowane stadium raka, że nie kwalifikuję się na żadne przeszczepy. To moje ostatnie dni życia.
Cios.
Cios.
Cios.
Cios.
Jeden wielki, pieprzony, kurewski cios w moje serce.
W jednym momencie zaczęło mi się ciężko oddychać i moją twarz zalały łzy. Jasne, że mogła żartować. Tylko, że moja mama nie potrafi zażartować bez wytknięcia języka. Po za tym, kto normalny żartowałby o czymś tak poważnym?
-I...ile Ci zostało? - zająkałam się.
-Lekarz mówi, że nie wiele. Miesiąc, tydzień, dzień, godzina, sekunda....
-Czemu nie leżysz w szpitalu?! Mogłabyś w ten sposób przedłużyć sobie....
-Nie. - przerwała mi - Wolę spędzać czas z moimi dziećmi.
Przemilczałam to.
-Kiedy umrę, babcia zamieszka z wami i... i jakoś dacie radę. - delikatnie się uśmiechnęła.
Jak ona może się uśmiechać w takiej chwili?!
-Ja... jak mam teraz się zachowywać?
-Tak jak zawsze, nie chce żadnego użalania się nad moją osobą.
-A co z...
-Dziś wieczorem powiem maluchom. Nie martw się.
Przygryzłam wargę i rzuciłam się jej w ramiona. To i tak do mnie nie dociera. Ona nie może umrzeć. Puściłam ją.
-Idę do Barbz mamo. Napisz sms'a jak przyjedzie babcia.
-Okay.- odpowiedziała tak, jak zwykle..
Poszłam do pokoju tylko po okulary przeciwsłoneczne, posmarowałam się filtrem, żeby przypadkiem słońce mnie nie opaliło i wyszłam z domu. Nie podoba mi się opalenizna. Zdecydowanie wolę porcelanową skórę. Dom Barbie znajduje się dokładnie 13 minut drogi od mojego domu. Modliłam się po cichu, aby Sima nie było w domu. Nie dam rady na niego spojrzeć, stworzyć uśmiech i powiedzieć "cześć". Był taki czas, kiedy nie znałam za bardzo tego blondyna, ani mojej aktualnej paczki przyjaciół. Miałam wtedy czternaście lat, Sim piętnaście. Codziennie się z nim spotykałam. Staliśmy się przyjaciółmi. Bliskimi przyjaciółmi. Nie, nie byliśmy parą. Pisał mi różne, miłe i kochane rzeczy, mówił mi takie rzeczy... Martwił się o mnie, bo... bo gdy miałam czternaście lat robiłam bardzo głupie rzeczy. Samookaleczenia raczej nie są fajne, nie? Pewnego dnia, po prostu zaczął mnie ignorować. Z dnia na dzień mnie zostawił samą ze wszystkimi problemami. Boże, jak ja go kochałam! Przez rok nie potrafiłam o nim myśleć. W sumie to nawet nie wiem czy do dziś.... To wszystko jest chore i tyle. Weszłam przez furtkę i potruchtałam do drzwi wcisnęłam guzik od dzwonka. Otworzyła mi Claudia, młodsza siostra Barbz.
-Hej. - przywitała mnie.
- Barbie wyszła ze Steve'm.
-Oh...a miała się ze mną spotkać. A Ty chcesz wyjść?
-Ja umówiłam się z...no wiesz.
-Taaak. - uśmiechnęłam się pod nosem.
-Może zawołać Sima?-zapytała cicho.
-Nie. - odpowiedziałam szybko.
-Okay. Do zobaczenia.
-Pa. Zamnknęła drzwi, a ja opuściłam ich posesje. Czasem wnerwia mnie to, że różowowłosa mnie olewa dla swojego chłopaka. Ale się kochają, a ja nie chciałabym niczego między nimi popsuć. Wyciagnęłam telefon z kieszeni i wykręciłam numer Janisse, która od razu zaproponowała pójście do małej kawiarenki przy galerii. Spotkałyśmy się na miejscu. Zawsze zazdrościłam jej wyglądu. Jej 178 centymetrów pięknego wyglądu, robiło wrażenie. Niestety Janisse nigdy w życiu nie tknęłaby chłopaka, jest lesbijką. Tak szczerze mówiąc raz się z nią "zabawiłam". Podobałam się jej i wykorzystałam to. Byłam w strasznym dołku emocjonalnym. Brunetka ma seoje mieszkanie więc przyszłam do niej na noc. Wypiłyśmy trochę i powiedziałam do niej "chciałabym, żebyś mnie pocałowała". Zrobiła to. Nigdy więcej tego nie powtórzyłyśmy, ponieważ Janisse zmieniła "obiekt pożądania".
-Umiera?-zapytała swoim głębokim głosem. -Tak cholernie lubię twoją mamę. To nie fair, że mordercy i pedofile chodzą po świecie z uśmiechniętą mordą, a dla takiej dobrej kobiety nie ma ratunku.
Jani zawsze wie co powiedzieć, tak cholernie wie jak ubrać uczucia w słowa.
-Nie rozumiem czemu karze mi się zachowywać tak jakby wcale nie była chora!-oburzyłam się.
-A ty lubisz jak się nad tobą użalają?
-...nie. Przecież nikt nie lubi użalania się.
Podniosła brwi do góry i dopiła swoją kawę.
-O której umówiłaś się z Claudią?
-Słucham?-zrobiła zaskoczoną minę.
Przerzuciłam oczami.
-Oj, nie udawaj, wiem, że...
-Cicho.-przerwała mi.- Nie spóźnie się. Za 15 minut w galerii, więc...-zrobiła znacząco minę.
-Jak Sim się dowie, że jego siostra kręci z dziewczyną, która go wykręciła. - rzuciłam z lekko kpiącym uśmiechem.
-Nie moja wina, że rok temu wepchał mi się do łóżka. Ja nie kazałam mu się we mnie zakochiwać. - prychnęła.
Ściągnęłam wargi do środka i spojrzałam w inną stronę.
-Ja pierniczę, Valerie ty nadal....?
Odchrząknęłam.
-Nie, nie. - uśmiechnęłam się sztucznie.
Chyba właśnie dlatego jej zazdroszczę. Przy niej nie jestem wystarczająco ani śliczna ani świetna charakterem.
-Ej, Val, zostań lesbijką. - dodała i zagryzła delikatnie swoją wargę.
-Zostałabym, gdybyś nie kręciła z Claudią. - skłamałam.
-Oh, trójkąty są fajniejsze.- dodała i zaśmiała się.
-Jasne, hahaha, zaraz się spóźnisz.
Spojrzała szybko na zegar wiszący nieopodal nas i wytrzeszczyła oczy.
-Cholera.- przeklnęła pod nosem- Jak coś to dzwoń i pamiętaj o mnie! Pa!
Przytuliła mnie i wybiegła z kawiarni. Westchnęłam i w samotności dopijam swoją latte moche. I co mam teraz ze sobą zrobić? Wróciłam do domu, ale drzwi były zamknięte. Mama pewnie poszła na podbój marketów z Quigley'em, który zawsze pomaga jej w zakupach. Gdyby moja pieprzona skleroza wreszcie zniknęła, miałabym ze sobą klucze i po prostu weszłabym do domu. Usiadłam na ganku i zastanowiłam się jak długo będę tu czekać. Poczułam wibracje w bocznej kieszeni. Ktoś dzwonił. To mama.
-Mamo, za ile wrócicie? Zapomniałam kluczy i siedzę przed domem jak....
-Valerie? - usłyszałam w słuchawce głos jakiejś obcej kobiety.
-Tak, a pani to kto?
-Jestem pielęgniarką. Twoja mama zasłabła i prosiła, żebyś przyje...-rozłączyłam się i zaczęłam biec do najbliższego szpitala w okolicy. Miałam nadzieję, że to właśnie w nim jest. Po kilkunastu minutach ciągłego biegu, stanęłam przy rejerstracji.
-Theresa Coleman...gdzie...leży? To...moja...mama...-wysapałam. Staruszka stojąca za ladą rzuciła mi puste spojrzenie i wlepiła z powrotem swoje oczy w ekran komputera.
-Drugie piętro. Sala numer 15.-odpowiedziała niechętnie. Bez żadnego podziękowania pobiegłam na schody. Wiedziałam gdzie się znajdują, byłam w szpitalu po każdym porodzie mojego rodzeństwa. Szybko znalazłam salę mamy i wbiegłam tam.
Leżała na szpitalnym łóżku nieprzytomna, podpięta do aparatury i dziwnie blada.
Blada jak trup.
~~~~~~~~~~~~
Witaajcie, i jak podobało się? Mam nadzieję, że tak, bo pisałam ten rozdział około 5 dni. Nie wiedziałam jak was wprowadzić w to wszystko, mam nadzieję, że historia Valerie do was trafi.
Liczę, że każdemu się spodobają te wypociny.
miłego dnia xx
twitter: @just__ride
piątek, 25 lipca 2014
Post powitalny
Witajcie, o to moj nowy blog.
Bedzie on o pewnej ekscentrycznej dziewczynie, ktorej zycie wywroci sie o 180 stopni.
Nastolatka nigdy w zyciu nie pomyslalaby, ze jej jedyny zyjacy rodzic opusci ją i jej czworke rodzenstwa. Dziewczyna na gwalt szuka pracy, by utrzymac je i zeby nie trafili do sierocinca. Czy wszystko ulozy sie po jej mysli?
pierwszy rozdzial dodam wtedy jezeli bede widziec jakichs zainteresowanych :)
Wiec prosze o jakies komentarze
i zapraszam do zakładki "Bohaterowie"
xx
Bedzie on o pewnej ekscentrycznej dziewczynie, ktorej zycie wywroci sie o 180 stopni.
Nastolatka nigdy w zyciu nie pomyslalaby, ze jej jedyny zyjacy rodzic opusci ją i jej czworke rodzenstwa. Dziewczyna na gwalt szuka pracy, by utrzymac je i zeby nie trafili do sierocinca. Czy wszystko ulozy sie po jej mysli?
pierwszy rozdzial dodam wtedy jezeli bede widziec jakichs zainteresowanych :)
Wiec prosze o jakies komentarze
i zapraszam do zakładki "Bohaterowie"
xx
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)