poniedziałek, 4 sierpnia 2014

2.

 Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie.




Z mojego otoczenia bardzo wiele osób już umarło. Avan, dziadek od strony mamy, rodzice Avana, moja kuzynka Julie, wujek Paul, mój nienarodzony brat Ed, koleżanka ze szkolnej ławki - Emily i sąsiadka z naprzeciwka, która zawsze częstowała mnie swoimi świeżo upieczonymi ciastkami.
Nie wiem czy mój ojciec żyje na pewno. Zginął w rzekomym wypadku autobusowym, ale jego ciała nie znaleziono. Szczerze wątpię w to aby żył. Gdzie do cholery byłoby jego ciało?
Nie wiem czy dałabym radę przetrwać przez kolejną śmierć. W szczególności, że moja rodzicielka leżała tam.
Wokół niej siedziało moje rodzeństwo i babcia. Kiedy mama mnie zobaczyła, tylko delikatnie się uśmiechnęła przez zaparowaną maskę respiratora. Łzy stanęły mi w oczach. Podeszłam do Arianny, wzięłam ją na kolana i usiadłyśmy razem na krzesło, które wcześniej zajmowała.
Wszyscy milczeli, a przecież tyle jest do powiedzenia. Do pokoju weszła pani doktor, wyglądała na młodą i zadbaną kobietę.
 -Ma pani szczęście. - powiedziała. Szczęście?! Jak można mieć szczęście umierając? - To był tylko fałszywy alarm.
Babcia odetchnęła z ulgą, wszyscy odetchnęli, niestety zbyt szybko.
-Ale to jedyna dobra wiadomość.-zamarłam.- Ma pani przeżuty do płuc.
Mama uśmiechnęła się delikatnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-Długo tak chyba nie pożyję, co? - zapytała zdejmując z ust maskę respiratora.
-Proszę tego nie zdejmować.-odparła lekarka, mama z powrotem założyła maskę. -Jeśli mam być szczera... Na pani miejscu zaczęłabym chemioterapię.
-Nie, chcę zostać w domu z dziećmi.
-Prosiłam, żeby pani nie zdejmowała maski.
Mama zamilkła i przez sporą chwilę wpatrywała się w sufit.
-Proszę, porozmawiajmy same.- rzuciła.
Wyszliśmy z sali i zostawiłyśmy dwie kobiety same.
Wszyscy byli przygnębieni.
-Jak ona mogła...-cicho powiedział Quig.
-Quigley, to nie jest...-zaczęłam.
-Nie jest jej wina?! Mogła zacząć się leczyć, kiedy zachorowała! Miała na to 4 lata, a dopiero teraz nam to mówi?!
Ukrywała przed nami chorobę? CZTERY LATA?!Wypuściłam głośno powietrze.
To co się dzieje, nie jest normalne.
Quigley miał rację.
Gdyby podjęła leczenie już wtedy, może byłaby szansa na jej uratowanie, a teraz? Są przeżuty, zaczyna słabnąć i  nadal chce sieddzieć z dziećmi w domu? Już widzę jak dzieci na to pozwalają.
Rozmawiały nie wiele ponad 20 minut. Lekarka wyszła i stanęła przed nami.
-Udało mi się namówić waszą mamę, żeby została w szpitalu. - powiedziała jakby z dumą w głosie.
-Zacznie chemioterapię? - zapytała babcia, no tak. Moja mama jest jej córką i najprawdopodobniej umrze szybciej niż ona sama.
-Nie zgodziła się...Ale przez najbliższe kilka dni będzie tutaj. Jej...Jej i tak nie wiele zostało.- powiedziała ciszej.
Czas przygotowywać się na jej śmierć.
Na żadne cudy, raczej nie warto oczekiwać.
Wróciliśmy do domu. Babcia zrobiła coś na obiad, ale ja nie zeszłam na dół, żeby zjeść. Przygnębienie tak mnie ogarnęło, że nie byłam w stanie nawet odebrać telefonu. Cały czas ktoś do mnie dzwonił, ale teraz miałam wszystko kompletnie w dupie. Liczy się tylko to, żeby wykorzystać czas z mamą. Podeszłam do biurka i włączyłam komputer. Nie miałam zamiaru krążyć bez celu po internecie. Miałam zamiar tylko włączyć muzykę i zatracić się w niej w tej chwili.
Położyłam się na łóżko i wpatrywałam się w sufit. To nie może się tak skończyć.
Dlaczego ona umrze szybciej niż ja?
Właściwie...Ja już dawno umarłam. Psychicznie, bo fizycznie wciąż żyję. Nie ma we mnie nic. Nawet nie wiem czy moje uczucia są prawdziwe czy są tylko złudzeniem. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w muzykę.
Zaczęłam zasypiać kiedy nagle poczułam, że ktoś mną potrząsa. Podniosłam głowę do góry jak oparzona.
-Nie chciałam Cię budzić...-wyszeptała Christine.
-Nie obudziłaś. - powiedziałam widząc jej smutną minę. - Coś się stało?
Usiadła obok mnie i przez długą chwilę wpatrywała się w swoje urocze skarpetki w kotki.
-Nie zostawisz nas kiedy mamusia odejdzie?- spojrzała na mnie tymi swoimi cholernie pięknymi brązowymi oczkami i wyczekiwała odpowiedzi.
-Ja.. skąd Ci to w ogóle przyszło do głowy?
-Babcia powiedziała, że jesteś dorosła i nas opuścisz. - rzuciła z goryczą.
No tak, babcia najchętniej by się mnie pozbyła. Może to jeszcze przeze mnie mama umiera?
-Babcia niech mówi sobie co chce. Ja nigdy was nie opuszczę. - upewniłam ją.
Nagle mocno się do mnie przytuliła.
-Kocham Cię, Valerie. - wyszeptała mi do ucha i cmoknęła mnie w policzek.
-Oh...ja...Ciebie też.
Wyszła z mojego pokoju, a ja zostałam sama z rytmem piosenki 'dark paradise'.

                                   *    *    *

Obudziłam się w środku nocy. Właściwie o 2:33. Czułam się całkowicie wypoczęta, więc wstałam z łóżka i ubrałam się w bluzę, szorty i buty. Zamierzałam wyjść. Nie miałam konkretnego planu. Po prostu otworzyłam okno i weszłam na drzewo, które rosło pod moim oknem. Nieraz wychodziłam na to drzewo, więc byłam pewna, że mnie utrzyma. Gdy znalazłam się na dole, wyszłam jak cywilizowany człowiek przez furtkę. Było chłodniej niż myślałam i ciemniej niż widziałam. W tej części Londynu nie wiele ludzi kręci się o tej godzinie po ulicach. Może to i lepiej? 
Jak zwykle zapomniałam ze sobą telefonu i kluczy. Właściwie to żadna nowość.
Przeszłam dom Barbie, McDonald'sa i szłam już prosto w stronę Hyde Parku. Nie wiem po co. Musiałam się przejść i odświeżyć umysł. W oddali przed sobą widziałam jakiegoś bruneta stojącego i patrzącego prosto na mnie. Wystraszyłam się trochę, ale gdy przyjrzałam się tej osobie wiedziałam już na pewno, że to on. Podeszłam i stanęłam na przeciwko niego.
-Co tu robisz? - zapytał ostro.
-To już nawet się nie przywitasz?
Uniosłam brwi do góry i pozwoliłam by chłopak  dokładnie mi się przyjrzał.
-Stęskniłem się.- rzucił krótko.
Ścisnęłam wargi i lekko się oburzyłam.
-Mnie tez Cię miło widzieć, Craig. - wysyczałam.
-Zmykaj stąd mała, mam zaraz klienta.
-Nigdzie się nie wybieram. - odparowałam i położyłam swoją dłoń na biodrze.
Zdenerwowałam go tymi słowami.
-Idź. - popchnął lekko moje ramię.- Mam klienta.
-Najpierw robisz takie rzeczy a potem mnie odtrącasz? - zapytałam retorycznie.
Przymnknął oczy i zacisnął szczękę. 
-Valerie, wszyscy wiemy, że i tak nam na sobie nie zależy. 
Ponownie uniosłam brwi do góry i lekko się zaśmiałam.
-To oficjalna wersja.
-Jesteś tak kurewsko uparta...- westchnął, ale przejechał dłonią po moim policzku.- Dobra, czekaj, idzie mój klient. 
Podszedł do nas jakiś ćpun. Musiał znać dobrze Craiga i jego towar, bo wziął od razu na zapas.
Pomimo tego, że Craig handluje, nigdy w życiu nie brał narkotyków. Nigdy. Jedynym jego uzależnieniem są papierosy. 
Ćpun wręczył mu plik banknotów i odszedł w swoją stronę, a my ruszyliśmy w swoją.
-Słyszałem o twojej mamie.- zaczął - Strasznie mi...
-Daruj sobie. - przerwałam mu. - Możemy iść do Ciebie?
-Nie za często bywasz u mnie?- zapytał i szturchnął mnie.
-Nie będę się z Tobą pieprzyć.
-Wcale na to nie liczę.- parsknął śmiechem.
-Wtedy też nie chciałam. -warknęłam.
Zaśmiał się tylko. Nie polecam seksu po alkoholu. Właściwie nie polecam niczego po alkoholu. 
Nie jestem jakąś dziwką. Po prostu gdy chodziłam do domu Craiga, zazwyczaj piliśmy i kończyło się to....no tak. Rozmawialiśmy kiedyś o związku, ale nie chcę wdepnąć w takie gówno. Nie z Craigiem. Boję się jego pracy, raz gdy został okradziony jego szef strasznie go pobił i...jego siostrę, która akurat u niego była. Brunet sam powiedział, że i tak za często u niego jestem i mi może również coś się stać. Nie kocham go. Może i lubię nasze "zabawy", ale nie. Nie. Nie. Nie. Dość. 
-Gdzie idziemy?-zapytałam gdy skręcił w inną stronę niż w tę, w którą jest jego dom.
-Na pewno nie do mnie. Odprowadzę Cię.
-Nie, nie idę do domu. - zatrzymałam się i usiadłam na pobliskiej ławce. Chłopak westchnął i zajął miejsce obok mnie. Zaczęłam obgryzać wargę.
-Czemu się denerwujesz?- dotknął mojej ręki i ją ścisnął.
-Znowu mnie bajerujesz? Czasem chyba gubisz się w tym co mówisz.
-Rozmawialiśmy o tym już.
-Tak, ale nie lubię czegoś takiego.- wstałam - Idę do domu.
Zostawiłam go w tyle. Wróciłam do pokoju takim samym sposobem jak go opuściłam.
Poszłam do łazienki i wzięłam długi prysznic. 
Zmęczenie dopadło mnie po raz kolejny i pogrążyłam się we śnie.

                                   *    *    *

Obudziłam się około 9 rano. Przez okno zauważyłam, że dzisiaj chmury pochłonęły całe niebo, a wiatr i deszcz im w tym pomogły. Ubrałam to samo co w nocy i omijając kuchnie od razu wyszłam z domu. Po drodze do szpitala, weszłam do McDonalds'a i kupiłam sobie coś na śniadanie. 
Mimo, że zjadłam wszystko wciąż czułam głód. Co to dla mnie rogalik i kawa?
Weszłam na salę mamy. Spała i wyglądała na kompletnie wykończoną. Przysunęłam krzesło obok łóżka i usiadłam. Złapałam zimną rękę matki i patrzyłam na jej twarz. To chyba tyle co mogłam teraz dla niej zrobić w tej chwili. Widziałam, że babcia spała w salonie. Pewnie zasnęła przy oglądaniu tego durnego programu o modelkach.
Czas mijał jak nienormalny. Kto by pomyślał, że siedzę tu już prawie dwie godziny? W moim brzuchu formowała się jakaś wojna, więc stwierdziłam, że muszę wrócić i pożądnie się najeść. Co jak co, ale gdy jestem głodna, jestem bardziej humorzasta niż podczas miesiączki.
Gdy stanęłam w progu, reszta rodziny właśnie wybierała się do szpitala. Nie tłumacząc się nikomu poszłam do kuchni. Niestety, dla mnie w lodówce wciąż leżała reszta pieprzonego twarożku i jogurt. Zatrzasnęłam drzwi maszyny i zła usiadłam na kanapie w salonie.
Ktoś zaczął się dobijać na telefon domowy. Podniosłam się leniwie i odebrałam.
-Halo?- jęknęłam.
-Ja Cię po prostu zabiję.- usłyszałam wściekły głos Barbie. - DO CZEGO SŁUŻY TELEFON?!- wrzasnęła.
-Daj mi spokój...
-Zaczynałam się martwić, że coś Ci się stało.- rzuciła.
-To Craig wie, a Ty nie wiesz?
Milczała.
-Wiem...Głupio mi, przepraszam.- odparła.
-To może przypomnij sobie, że miałyśmy wyjść, ale olałaś mnie dla Steve'a. - wysyczałam i się rozłączyłam. 
Mój kurewski nastrój za bardzo się udzielał. Wzięłam wszystkie drobne jakie znalazłam w kuchni czyli łącznie jakieś 25 funtów i poszłam do McDonalds'a się najeść. W końcu mam może 5 minut do tego fast fooda? 
Siedziałam i się objadałam, gdy nagle zobaczyłam Barbie ze Stevem. Wytrzeszczyłam oczy i chwyciłam w obie ręce tackę, na której zostały jeszcze frytki, shake i sałatka. Na całe szczęście nie zauważyli mnie od razu. Zauważyli mnie dopiero gdy szli ze swoją tacką. Różowowłosa spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła. Dosiedli się do mojego stolika.
-Nie mogłaś powiedzieć, że mam zadzwonić później bo jesteś głodna? - powiedziała.
-Mogłam, ale nie chciałam wam przeszkadzać. - rzuciłam ze sztucznym uśmiechem.
-Przestań, to, że jesteśmy razem nie oznacza, że chcemy się izolować. - stwierdził Steve.
-Będziesz na imprezie?
-Moja mama umiera, a ja mam chodzić na imprezy? - zapytałam, że zrobiło jej się głupio.
-Przepraszam... - wyszeptała. 
-Przyjdę i tak. Ale nie obiecuję.
Dojadłam w milczeniu sałatkę i frytki i wyszłam z shakiem w ręku.
Chyba byłam za ostra.
Czy ja się izoluję?
Właściwie to mam to wszystko gdzieś.
I tak niczym nie przedłużę życia mojej mamie. Zostanę sama z młodszym rodzeństwem i babcią na karku. 
Co niby miałabym teraz zrobić? 
Użalać się nad sobą? No, już lecę.
"Trzeba wytrzymać wszystko, bo jeśli zobaczą twoją słabość, to Cię zniszczą i nie będą patrzeć jakie problemy i przeżycia masz na głowie. Właściwie, Ty robisz to cały czas. Ukrywasz się pod jakąś maską." Kiedyś powiedział tak do mnie Sim. I miał rację. 
Nigdy nie zastanawiałam się co będzie, jeśli umrze moja mama. 
I raczej nikomu nie życzę, by się nad tym zastanawiał...


~~~~~~~~~~

drugi rozdział mamy już za sobą :) 
mam nadzieję, że się spodoba, mimo tego że jest stosunkowo krótki.
następny rozdział będzie o wiele dłuższy, w kazdym razie tak planuje.

miłego dnia xx

twitter: @just__ride

JEŻELI CHCESZ ZOSTAĆ INFORMOWANY, NAPISZ W KOMENTARZU

 
 


 

3 komentarze:

  1. to jest świetne! chce więcej. @adavaka

    OdpowiedzUsuń
  2. MEGA GIGA ten rozdział! xo

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz talent, mówiłam ci już to. Cudowny rozdział :) /h0ransair

    OdpowiedzUsuń